|
Detektyw Monk Forum miłośników Detektywa Monka |
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
halomacher
Dołączył: 17 Cze 2008
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 23:38, 08 Sie 2008 Temat postu: Pan Monk i morderstwo w akademiku |
|
|
- Adrian, ta podłoga naprawdę już jest czysta! – Natalie nie mogła wręcz powstrzymać śmiechu.
- Jeszcze nie. Jeszcze zagraża naszemu życiu.
- Ależ czyścisz ją już od 3 godzin. I to tylko dlatego, że przeszedł po niej malutki pajączek.
- Malutki? – wzdrygnął się Monk – był wielkości paznokcia. Olbrzym!
- Julie wyniosła już go na dwór. 2 ulice stąd!
- Natalie, nawet nie wiesz jak straszne drobnoustroje przenoszą pająki. To są potwory! One wprost czyhają na nasze życie! Na jeden fałszywy ruch!
- Adrian, przecież codziennie przechodzisz miejscami, którędy wcześniej przechodził pająk! Nie pomyślałeś o tym?
- O matko……….. No i widzisz, jaki ja muszę być odważny! O, już skończyłem. – Monk z uśmiechem i nieukrywaną satysfakcją (jakby uratował świat przed zagładą) odłożył mopa.
- Nareszcie….
- Później mi podziękujesz, Natalie
W tym momencie zadzwoniła komórka Natalie. To Stottlemeyer prosił o przyjechanie na miejsce morderstwa.
***
Miejscem zbrodni okazał się akademik przy renomowanej High School dla dziewcząt. Gdy Monk i Natalie przejeżdżali przez olbrzymią mosiężną bramę, zegar górujący nad starannie utrzymanym ogrodem wskazywał 19:50. Na parkingu czekał już Randy Disher.
- Nie uwierzycie co się stało! – od razu zaczął.
- Ależ Randy, skąd mamy wie… - Natalie nie zdążyła skończyć, bo wtrącił się Adrian:
- Podejrzewam, że chodzi o uduszenie…
- Skąd wiedziałeś? – wykrzyknął niemal Randy.
- Masz niewielkie zaczerwienienia wokół szyi, co świadczy zapewne o tym, że patrząc na ofiarę lub czekając na nas złapałem się za nią mocno. Często samowolnie naśladujesz sposób zbrodni, ale to całkiem normalne…
- Tylko nie rób tego przy zastrzeleniach – zakpiła Natalie.
- Dobra, to ja już was zaprowadzę na miejsce morderstwa – wyraźnie zawstydzony Randy wszedł do budynku akademika.
„Apartament”, do którego ich zaprowadził, znajdował się na parterze, ale w gąszczu korytarzy naprawdę można się było zgubić. Składał się z kuchni, łazienki i pokoju. Na całej lewej ścianie kuchni znajdował się aneks kuchenny – lodówka, zlew, kuchenka i blaty oraz szafki. Po prawej stronie w rogu stał mały stół. Brakowało ścierki, ale poza tym nie było w kuchni nic, co przykułoby uwagę nawet tak „sokolego oka” jak Monk – w szafkach po prostu garnki i talerze, na blacie przyprawy, czajnik elektryczny, ekspres do kawy, klepsydra, chlebak.
Łazienka była niewielka, ledwo mieścił się tam prysznic i ubikacja.
Pokój zaś składał się raptem z dwóch szaf, lustra, biurka, łóżka i szafki nocnej przy nim. I to właśnie w łóżku leżała ofiara - plecami do góry, twarzą do ściany. Wokół jej szyi były dobrze widoczne zasinienia.
- Ofiara to Liza Clayton. 18 lat. Była uczennicą tej szkoły i mieszkała sama w tym pokoju. – wyjaśniał Stottlemeyer – Została uduszona, prawdopodobnie ścierką, w kuchni, a następnie przeciągnięta do łóżka – widać ślady ciągnięcia na wykładzinie – i położona w nim. Zabójca przykrył ją niemal po uszy kołdrą, aby sprawić wrażenie, że ta śpi, no i żeby nie było widać zasinień ani bladości Lizy.
- Ofiara jest niska i szczupła, więc pewnie nawet dla połowy dziewcząt nie byłoby problemem udusić ją i przeciągnąć do łóżka. – zauważyła dumna z siebie Natalie.
- Racja, niestety ten fakt wcale nie ułatwia śledztwa – odpowiedział Stottlemeyer.
- Jakieś ślady? – odezwał się Monk, wcześniej przesypujący w klepsydrze sól tak, aby po obu stronach było jej mniej więcej tyle samo. Po tej czynności położył ją na blacie poziomo.
- Śladów włamania nie ma. Raczej nie mamy nic ciekawego, znaleźliśmy parę odcisków palców, zobaczymy co z tego wyjdzie. Ciekawe jest to, że mamy jakieś odciski palców na klamce na zewnątrz, natomiast nie ma ich od wewnątrz.
- Hm… To może być ciekawe. Kiedy zginęła?
- Między 15 a 16.
- Kto ją znalazł?
- Kierowniczka internatu. Parę minut po 19 otrzymała od nauczyciela rysunku informację, że Liza nie pojawiła się na zajęciach, które zaczęły się o 19.
- Kierowniczka poszła do Lizy, chciała ją obudzić i …
- …I okazało się, że Liza nie żyje.
- Mogę porozmawiać z tą kierowniczką? – spytał Monk.
- Oczywiście, to ta tęgawa kobieta z kręconymi włosami, stoi na korytarzu. Ja już z nią rozmawiałem. Przyznam, jest dość gadatliwa.
Monk podszedł do kobiety.
- Witam, ja nazywam się Adrian Monk, a to moja asystentka Natalie Teeger.
- Och, dobry wieczór. – kierowniczka chwyciła rękę Monka i kilka dobrych sekund nią wstrząsała, po czym natychmiast chwyciła dłoń Natalie.
- Natalie… Chusteczka… - syknął Monk, wyraźnie spanikowany, trzymając dłoń jak gdyby miała mu spuchnąć.
- Czekaj… Niech ona mnie puści… - ledwie słyszalnym szeptem odpowiedziała mu Natalie.
Po paru sekundach kierowniczka w końcu puściła jej dłoń, a Monk mógł wreszcie poczuć się choć trochę bezpieczny, wycierając swą dłoń chusteczką.
- Pewnie chcecie coś wiedzieć o Lizie? Była taką dobrą dziewczyną. Jedna z najlepszych uczennic w szkole. W głębi duszy miała naprawdę gołębie serce, chociaż nieraz wychodził z niej niezły diabeł. Była strasznie uparta i kłótliwa, dlatego nieraz inne uczennice obrażały się na nią. Ale przecież żadna nie miałaby, na Boga, wystarczającego powodu, żeby ją zabić! Ostatnio też pokłóciła się z ojcem. Jej rodzice mieszkają w miejscowości jakąś godzinę drogi stąd. Matka ostatnio nie przyjeżdżała, bo ma podobno okropne złamanie nogi. Och, zresztą ojciec dziś u Lizy był, i to 2 razy. Siedzę przy wejściu do internatu w niewielkiej „recepcji” i zapisuje kto wchodzi i wychodzi. Wiecie państwo, staramy się zachować tu rygor i porządek, czasem wręcz sprawdzamy uczennicom pokoje. Boże, taka tragedia! I to teraz, kiedy jeszcze nie wróciliśmy do normalności po aferze z Kate Curtis. Ona wpadła właśnie, gdy sprawdzałam jej pokój. Znalazłam torebki z jakimś białym proszkiem, okazało się, że to jakieś świństwa na bazie narkotyków, które polepszają koncentrację i pomagają w nauce. Podobno jakiś znajomy w mieście jej to sprzedawał, ale nie chciała nic powiedzieć ani nam, ani policji. Byłyśmy zmuszone wyrzucić ją dyscyplinarnie ze szkoły i zawiadomić policję. Och, zresztą Kate także była znakom…
- O Kate nie musi nam pani opowiadać, chociaż jestem pewien, że wiele ciekawego by nam pani powiedziała – Monk był wyraźnie zmęczony gadaniną kierowniczki. – A czy może nam pani powiedzieć, czy ojciec był u niej między 15 a 16? I czy ktoś jeszcze był u Lizy o tej porze?
Kierowniczka wyciągnęła z przepastnej torby kajet i zaczęła czytać.
- O 15:03 do akademika przyszedł pan Clayton. Wyszedł o 15:23. Chyba był wzburzony, tak mi się wydaje. A o 15:38 przyszedł Bruce Peters.
- Kto to? – spytał Monk.
- To chłopak Lizy. Piękna z nich była para, naprawdę. Była… Niestety to już przeszłość…
- O której wyszedł?
- O 15:46. A już o 15:52 znów wszedł pan Clayton – ojciec Lizy. Wyszedł bardzo szybko – o 15:58. Coś pilnego chyba mu wypadło, bo wychodził z internatu szybkim krokiem rozmawiając przez komórkę.
- Zabójcą może być któryś z nich.
- No teoretycznie tak, ale nie wierzę, żeby któryś był do tego zdolny. Podobnie jak któraś z dziewcząt.
- Ktoś jednak musiał ją zabić. Taki jest porządek świata! – podniósł głos Monk.
- Osobiście, proszę pana – ściszyła głos kierowniczka – jestem skłonna przychylić się do wersji takiego młodego miłego śledczego – Dusher czy Desher…
- Disher? – zapytała Natalie.
- O tak, tak, tak! Disher! Otóż on twierdzi, że to jakieś istoty z innej planety zamordowały Lizę.
- Z pewnością tak jest, ale pozwoli pani, ze inne opcje też będziemy brać pod uwagę. – prychnęła Natalie.
Natalie i Monk opuścili kierowniczkę i podeszli do kapitana Stottlemeyera, który właśnie rozmawiał z jakimś młodym mężczyzną.
- Monk, to jest pan Bruce Peters. – odezwał się kapitan. – Właśnie zacząłem z nim rozmawiać. Mógłby pan powtórzyć naszemu konsultantowi – Adrianowi Monkowi – to, co zdążył pan powiedzieć mi.
- Ależ oczywiście. Przyszedłem do Lizy parę minut po wpół do 16, ale zobaczyłem, że śpi, więc jej nie budziłem. Bardzo tego nie lubiła. Skorzystałem jeszcze z toalety, i wyszedłem. Pojechałem prosto do domu.
- Nie skorzystał pan z prysznica? – zdziwił się Monk.
- Nie, a to takie dziwne?
- Jest pan cały we wiórkach drewnianych, takie same są wszędzie w pokoju Lizy.
- Tak, często bywałem u Lizy. A wiórki dlatego, że prowadzę sklep z różnymi drewnianymi rzeczami, które sam produkuję – ozdoby, jakieś drewniane akcesoria kuchenne, ramy – wszystko, co można zrobić z drewna.
- Ciekawe zajęcie.
- Kokosów z tego nie mam, kiedyś było zupełnie inaczej, ale zostałem niesłusznie oskarżony o dilowanie narkotykami. Oczywiście byłem niewinny, i w końcu zostałem uniewinniony, ale chwilę nawet siedziałem. Rozumie pan, musiałem zaczynać wszystko od nowa.
- Narkotyki? Kate Curtis została za nie wyrzucona ze szkoły.
- Ja z tym nie miałem nic wspólnego. Ja w ogóle nie mam nic wspólnego z narkotykami. Zostałem wplątany w okropną intrygę. Tyle, mogę już iść?
- Tak, chyba tyle, do widzenia. – odpowiedział Stottlemeyer.
- I niech się pan wykąpie. – rzucił Monk.
- Nie omieszkam tego zrobić. – uśmiechnął się Peters i odszedł.
- Kapitanie. – powiedział Monk – Czy rodzice Lizy zostali powiadomieni o morderstwie ich córki?
- Tak, oczywiście, Adrianie.
- To dlaczego ich tu nie ma?
- Był ojciec, ale szybko go przesłuchaliśmy i pojechał do domu do żony. Ma złamaną nogę i nie może wychodzić z domu.
- Ale przecież państwo Clayton mieszkają godzinę stąd. Jak Clayton przybył tu tak szybko? – zdziwiła Natalie.
- No tak, ale Clayton był jeszcze w pracy. Pracuje w San Francisco, ma firmę produkującą farby. Zresztą niedaleko twojego domu, Natalie.
- Czy jakieś dziewczęta wchodziły do pokoju Lizy dzisiejszego popołudnia? – spytał Monk.
- Tak, dwie. Margaret i Sophie Beck. To siostry bliźniaczki. Ale one tylko weszły i wyszły, gdy Liza już „spała”. Chcesz z nimi porozmawiać?
- Pewnie.
Stottlemeyer zaprowadził je do pokoju, w którym mieszkały siostry. Gdy Monk je zobaczył, uśmiech w pełnej okazałości pojawił się na jego twarzy. Siostry były identyczne! A Monk był wprost wniebowzięty.
- Witam, nazywam się Adrian Monk i jestem konsultantem policji. Możecie mi wszystko opowiedzieć jeszcze raz?
- Witam – odpowiedziała jedna – Ja jestem Sophie. A to Margaret. – pokazała na siostrę. - Weszłyśmy do pokoju tej choleryczki około 17:15. Ale ona spała, więc wyszłyśmy. Chciałyśmy jej tylko powiedzieć, że odwołujemy jutrzejsze wyjście na pizzę. Miałyśmy iść razem, ale nie mamy zamiaru chodzić nigdzie z tą kretynką.
- Hola – zdziwiła się Natalie – skąd w was tyle agresji? Co ona wam zrobiła?
- Na przedpołudniowym zajęciach z matematyki przypadkiem strąciłam jej piórnik. Nic się przecież nie stało, pozbierałam jej rzeczy z ziemi, ale ona zwyzywała mnie przy całej klasie, ośmieszyła mojego chłopaka i zaczęła śmiać się, że niby jesteśmy biedne. Proszę mi uwierzyć, ona była chora. Nie dziwię się, że ktoś nie wytrzymał i ją w końcu zabił.
Natalie złapała Monka za rękaw i wyciągnęła go z pokoju.
- Panie Monk, to one są chore. One chyba byłyby zdolne zabić Lizę.
- Nie, to na pewno nie one.
- Tak? A skąd pan to wie? Przecież mogą kłamać z tym, że przyszły do Lizy po 17.
- Ale nie skłamały.
- Skąd takie przekonanie?
- One są identyczne jak dwie krople wody. Są idealne. A ideał nie kłamie. Co dopiero dwa ideały!
- Jakoś mnie nie przekonujesz. Jedziemy do państwa Clayton?
- Jedziemy. Ale zupełnie nie rozumiem twojej ignorancji w stosunku do idealnego piękna.
***
Godzinę później Monk i Natalie podjechali pod dom państwa Clayton. Na podjeździe stał Mercedes. Natalie zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Niebawem otworzył im niski i grubawy mężczyzna po pięćdziesiątce.
- Czy pan Clayton?
- Tak. A o co chodzi?
- Jestem Natalie Teeger, a to jest detektyw Adrian Monk, konsultant policji w San Francisco. Chciałby państwu zadać kilka pytań dotyczących morderstwa Lizy.
- Czy mógłby pan pożyczyć mi na chwilę kluczyki do pańskiego auta? – spytał Monk.
- Proszę. – mocno zadziwił się pan Clayton. Natalie zresztą nie mniej. – Jeśli to tylko pomoże, oczywiście. – to mówiąc podał Monkowi kluczyki, który chwycił je w chusteczkę higieniczną.
- Bardzo pomoże… Wszystkim pomoże… - mruczał pod nosem Monk idąc do samochodu Claytona.
- Panie Monk, o co panu chodzi? Co pan będzie robił? - Natalie pobiegła za Monkiem.
- Tylne lewe okno jest niedokręcone.
- Ostatnio się zepsuło i nie dokręca się. – krzyknął spod drzwi podirytowany Clayton.
- W takim razie trzeba tak samo odkręcić prawe tylne okno. Żeby auto miało równowagę. Przecież może się pan zabić. – Monk wszedł do samochodu w rękawiczkach lateksowych na dłoniach.
- Pan jest wariatem! – krzyczał Clayton – Moja córka nie żyje a pan zachowuje się jak bałwan. Proszę natychmiast wyjść z mojego samochodu i oddać mi kluczyki!
Monk posłusznie wyszedł i dał Natalie kluczyki.
- Zanieś mu. I jedziemy stąd. – szepnął.
- Panie Monk, przecież miał pan porozmawiać z Claytonami.
- Jedziemy! – syknął Monk.
Natalie posłusznie oddała Claytonowi kluczyki i wróciła do swojego auta.
- Nie rozumiem pana zupełnie, panie Monk. Przecież… - przerwała i spojrzała na jakiś kawałek materiału, który Monk trzymał kurczowo w dłoniach (oczywiście w rękawiczkach). – Co to jest?
- To? Ścierka. Narzędzie zbrodni. Jedziemy do kapitana Stottlemeyera.
***
- Skąd jesteś pewien, że to tą ścierką uduszono Lizę Clayton? – spytał kapitan Stottlemeyer.
- Powąchaj. Pachnie jej perfumami. Tak samo jak w jej pokoju.
Kapitan zagłębił nos w ścierkę
- Faktycznie. Jako szmatki w samochodzie to Clayton raczej tego nie używał.
- Popatrz na te zabrudzenia. – Monk wskazał na dwa małe punkciki na ścierce – To z sadzy. Gdzie ta ścierka mogła się tak ubrudzić?
- Monk, nie znajduj poszlak tam, gdzie ich nie ma. Jedziemy aresztować Claytona. Co masz, Monk, taki wyraz twarzy. Przecież wszystko się układa w jedną całość.
- Jakoś nie jestem przekonany o winie Claytona. Praktycznie nie mam żadnych podstaw, żeby sądzić, że to nie on, ale…
- Cóż, ty możesz myśleć co chcesz, ale ja muszę go aresztować i przesłuchać. Teraz. Jedziecie z nami?
- Nie wiem, czy pan Clayton będzie zadowolony, gdy zobaczy pana Monka. – odezwała się Natalie, z nadzieją w głosie, że to już koniec pracy dzisiejszego dnia. Monk jednym słowem rozwiał jej nadzieje:
- Jedziemy.
***
Godzinę później wszyscy cała trójka stała już przed drzwiami do domu rodziców Lizy. Otworzył ojciec.
- Czego tu znowu szukasz, wariacie?! – od razu naskoczył na Monka. – O, dobry wieczór. – dopiero teraz jakby spostrzegł kapitana. – Pan jest z policji, tak?
- Tak.
- I co, dowiedział się pan czegoś?
- Tak.
- I wie pan kto zabił moją córkę.
- Wiem.
- Więc…?
- Więc jest pan aresztowany i podejrzany o zabójstwo Lizy Clayton. Ma pan prawo do milczenia… A zresztą sam pan pewnie wie, do czego ma pan prawo.
***
- W co wy chcecie mnie wrobić? - krzyczał Clayton w pokoju przesłuchań. – Moja córka nie żyje, a wy zamiast łapać mordercę aresztujecie mnie. O co tu chodzi?
- W pańskim samochodzie znaleźliśmy ścierkę. – tłumaczył stanowczym głosem kapitan - To nią zamordowano pana córkę. Jak pan to wytłumaczy?
- Nie wiem, nie wiem o co tu chodzi, ale ja jej nie zabiłem. Zresztą na pewno nie ma na tej cholernej ścierce moich odcisków.
- Na ścierce ich faktycznie nie ma, ale za to są pana odciski palców na klamce po zewnętrznej stronie drzwi 2 razy, a z wewnętrznej strony tylko raz. A więc włożył pan rękawiczki – pewnie gumowe, bo jest pan chemikiem i na pewno nosi pan z przyzwyczajenia rękawiczki przy sobie, zamordował córkę i wyszedł z pokoju nie ściągając wcześniej rękawiczek. I dlatego nie ma tych drugich odcisków palców.
- Nie, to nie tak. Byłem u córki tego dnia, nie ukrywam - pokłóciliśmy się. Wyszedłem, ale za jakieś pół godziny wróciłem, chciałem przeprosić córkę. Ale w momencie gdy otwierałem drzwi zadzwoniła moja komórka. Wzywano mnie do firmy. Dlatego są tylko odciski palców na zewnątrz pokoju.
- I pojechał pan do firmy? – wtrącił Monk, wcześniej przysłuchujący się spokojnie.
- Tak, oczywiście.
- A potem od razu wracał pan do domu?
- Tak!
- Gdzieś pan tutaj kłamie! – niemal wykrzyknął Monk.
- Co?! Zabierzcie stąd tego furiata, co on sobie wyobraża?! – znów zaiskrzyło między Claytonem a Monkiem.
- Nie wrócił pan do pracy. W pana domu zobaczyłem rozłożony parasol, tak jakby się suszył. Ale tak się składa, że akurat wczoraj nie padało nigdzie, gdzie pan był!
- Bo to parasol żony.
- Żony? Która ma złamaną nogę i nie wychodzi z domu? Niech pan nie żartuje.
- Dobra, ok. Nie wróciłem do pracy. I to nie z pracy do mnie dzwoniono. Ja mam kochankę… To ona dzwoniła, i to do niej pojechałem. No dobra, może nie jestem najlepszym mężem, ale, na Boga, nie zabiłbym własnej córki!
- Gdzie mieszka kochanka? – spytał kapitan.
- Brooklyn Avenue. I uprzedzam pańskie następne pytanie: Tak, padało tam wczoraj. Na pewno!
- Dobrze, przypuśćmy, że nie oskarżamy pana o nic, a ta ścierka znalazła się u pana przypadkiem. Proszę szczegółowo opowiedzieć, co pan robił po telefonie od kochanki, po wyjściu z akademika.
- Pojechałem do Anny – to moja kochanka. Byłem tam ok. 16:20. Prosiła mnie o przysługę – zepsuła jej się lampa w ogrodzie podczas ogniska, które zorganizowała dzień wcześniej. No a potem, nie ukrywam, robiliśmy to, co zazwyczaj robią kochankowie.
Monk wzdrygnął się.
- Od Anny wyjechałem około 18. – kontynuował Clayton – Jechałem do domu, ale mniej więcej w połowie drogi zadzwoniono, że moja córka… no że ona nie żyje, więc zawróciłem i …
- Znowu coś się tu nie zgadza. – przerwał kapitan – Z Brooklyn Avenue do pana jest bliżej niż z centrum, skąd jedzie się do pańskiego domu godzinę. Gdzie zatem zagubione około pół godziny?
- Och, ależ pan podejrzliwy. Jakiś kretyn wskoczył pod samochód, który jechał dosłownie kilkaset metrów wcześniej. Korek się zrobił.
- Randy, przynieś akta tej sprawy.
Randy wrócił z chwilę i zaczął głośno czytać:
- Matthew Golding, 25 lat, początkujący kaskader.
- Trenował na drodze i mu nie wyszło… - zrzędliwie zauważył Clayton.
- Panie Clayton, niestety nadal jest pan podejrzany o morderstwo, dlatego tę noc spędzi pan w areszcie. – oświadczył kapitan i wezwał policjanta, który wyprowadził Claytona z pokoju przesłuchań.
- Cóż, jest druga w nocy. Chyba koniec pracy na dzisiaj. – tym razem Natalie była zdeterminowana.
- Tak. – ku uciesze Natalie wszyscy przychylili się do tego wniosku.
***
Punktualnie o dziewiątej Monk i Natalie pojawili się jednak znów w gabinecie kapitana Stottlemeyera.
- Wezwałem cię, Monk, bo w nocy ktoś próbował włamać się do pokoju Lizy w akademiku. Od zewnątrz, od ogrodów. Ale spłoszony przez policjanta pilnującego terenu, włamywacz uciekł.
- Co jest dowodem, że wraz z aresztowaniem Claytona ta sprawa się nie skończyła. – odparł Monk. – A właściwie to ta ścierka leżała na dywaniku za siedzeniem kierowcy. A z tej strony akurat zepsute jest okno. Zabójca mógł wrzucić ścierkę do samochodu.
- A więc wypuszczam Claytona.
- A ja nie mam żadnego punktu zaczepienia.
- Cóż, wyślę Randy’ego żeby odwiózł Claytona do domu.
- Pojedziemy z nim. Może coś znajdziemy.
***
Gdy pan Clayton wchodził do domu, pod drzwi przykuśtykała jego żona. Była bardzo załamana.
- Boże, moja córka nie żyje, a mój mąż został oskarżony o jej zabójstwo Mąż, który, jak się okazuje, zdradzał mnie.
- Strażnicy pozwolili mi zatelefonować do żony z aresztu. Nie było sensu tego ukrywać… - wytłumaczył Clayton.
- To jest dla mnie takie trudne. – kontynuowała pani Clayton. - Proszę już sobie iść. Chcę zostać sama z mężem.
- Chciałbym jeszcze pani zadać parę pytań. – Monk jakby nie usłyszał prośby pani Clayton.
- Nie słyszał pan, co żona powiedziała? Chcemy zostać sami.
- Ale…
- Panie Monk, do cholery, niech się pan cieszy, że nie podam pana i pana kolegów policjantów do sądu za to aresztowanie! Ale niech pan już da nam spokój! Niech pan szuka mordercy mojej córki, ale niech da nam pan spokój! Niech pan to zrobi chociaż dla mojej córki! Wie pan co, były dwie rzeczy, których Liza naprawdę nie cierpiała – kompletny brak taktu, i jajka.
- Aha. – wymruczał wyraźnie zbity z tropu Monk. Za sekundkę jednak jakby ocknął się i niedowierzającym głosem wyjąknął:
- Co?
- Głuchy pan jest? Kompletny brak taktu. I jajka. I niektóre rzeczy z jajek jak na przykład makarony. A co w tym dziwnego?
- Panie Clayton, czy wie pan może, jaki to był samochód, pod który wpadł ten kaskader wczoraj?
- Mercedes. Taki jak mój. Identyczny.
Na twarzy Monka pojawił się ten słynny uśmiech.
- Randy, dzwoń do kapitana. Wiem, kto zabił Lizę.
***
Bruce Peters był bardzo zaskoczony i nawet nie protestował, gdy zakuwano go w kajdanki i odczytywano jego prawa.
- Monk, powiedz właściwie, skąd masz pewność, że to Peters jest zabójcą Lizy? – zapytał kapitan.
- I co mają z tym wspólnego jajka? – zupełnie nie rozumiała Natalie.
- Oto co się stało. – zaczął Monk – Peters faktycznie jest dilerem narkotyków. Dostarczał je Lizie, która rozprowadzała je w akademiku. Ale gdy wpadła Kate Curtis, trzeba było wymyślić jakiś pewniejszy sposób obrotu narkotyków. Peters tu, w swoim warsztacie, robił klepsydry, ale zamiast soli wsypywał narkotyki. Przyniósł taką klepsydrę wczoraj, ale Liza prawdopodobnie powiedziała, że kończy z takim biznesem i powiadomi o tym policję. Dlatego Peters udusił ją ścierką i zawlókł do łóżka. Użył rękawiczek, stąd nie znaleźliśmy żadnych ciekawych śladów. Wyszedł z akademika, niebawem wszedł doń pan Clayton. I tu szczęście uśmiechnęło się do Petersa po raz pierwszy, ale nie ostatni. Clayton nie odkrył, że jego córka nie żyje. To dało Petersowi szansę wrobienia pana Claytona w zabójstwo. Pojechał za nim do kochanki, i tu szczęście uśmiechnęło się po raz drugi, bo Peters dostrzegł zepsute okno w aucie Claytona. Wrzucił do samochodu przez nią ścierkę. Teraz pozostało tylko zrobić coś, co pozwoliłoby znaleźć policji tę ścierkę. Peters skontaktował się z kolegą, niejakim Matthew Goldingiem, parającym się kaskaderstwem, aby ten w jakiś umiejętny sposób skoczył pod samochód Petersa. W tym momencie jednak szczęście Petersa opuściło, bo nie dość, że Golding wskoczył pod złe auto, to jeszcze się zabił. A gdy był pan w akademiku, gdy pana przesłuchiwaliśmy, zauważył pan, że jednak jest coś, co może pana zdradzić – zostawił pan klepsydrę, a przecież Liza, nie lubiąca jajek, nie miała potrzeby jej używać. Stąd próba włamania w nocy.
- Nie ma pan żadnych dowodów! Żadnych! – krzyczał Peters.
- Na pewno? Jestem pewien, że w niejednej klepsydrze tutaj znajdziemy narkotyki. Oczywiście możemy dowieść, że znałeś Goldinga i że kontaktowałeś się wczoraj z nim. Pewnie znajdzie się niejeden świadek na to, że nie pojechał pan prosto do domu po wyjściu z akademika. Ponadto, przy odrobinie szczęścia, znajdziemy twoje odciski palców na którymś z kijów ogniskowych u kochanki Claytona. Wrzucił pan tam ścierkę do samochodu pana Claytona, ale tak nieudolnie, że aby wepchnąć ją bardziej pod siedzenie, musiał pan użyć któregoś z kijów, które leżały pewnie przy ogrodzeniu. Stąd ślady sadzy na ścierce.
- Monk, świetnie się spisałeś. – kapitan był pod wrażeniem.
- Ha, myślał chłopak, że się nie dowiem. A przecież od razu podejrzana wydała mi się ta klepsydra w kuchni Lizy, bo czas przesypania się tego, co było w środku, wynosił 2 minuty i 56 sekund, a nie 3 minuty…
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
halomacher
Dołączył: 17 Cze 2008
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 23:40, 08 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Pracowałem nad tym chwilę, więc mam nadzieję, że się podoba i że nie zrobiłem jakichś karygodnych błędów
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
PILOTTV Kryminology
Dołączył: 26 Mar 2008
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 12:48, 15 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Więc ja skomentuję jako pierwszy!
Ś-W-I-E-T-N-E!
Bardzo mi się podobało. Czytałem z przyjemnością
Rozwiązanie genialne! Jest humor Nie ma większych błędów.
Po prostu świetne opowiadanie. Polecam innym przeczytać całość
10/10
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez PILOTTV Kryminology dnia Sob 11:13, 16 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
halomacher
Dołączył: 17 Cze 2008
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 22:06, 17 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
dzięki za takie pochwały, zmobilizują mnie na pewno żeby znowu coś wymyślić
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mashey
Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 11:41, 30 Sie 2008 Temat postu: |
|
|
Naprawdę bardzo dobre opowiadanie Ciekawa akcja i zaskakujące rozwiązanie. Gratulacje, bo włożyłeś w to wiele pracy - wiem po sobie, że wymyślenie opowiadania i jego napisanie zajmuje sporo czasu
Jak tylko będziesz mieć jakiś nowy pomysł, to śmiało pisz!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Monkofan
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 23:57, 17 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
8/10 Podobało mi się zakończenie, doprawdy świetne, ale trochę błędów językowych się znalazło, powtórzeń i do tego, jak pan Clayton łatwo przyznał się do kochanki...to było trochę zbyt "łatwe".
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Morgan09
Dołączył: 04 Sie 2015
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:28, 04 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
fajne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|